spływ

3-6.06.2010r, 4-ro dniowy spływ;
rzeka - Brda :)
wróciłam ..... :)

przeżyłam i się usmażyłam ... huuura ... doczekałam się słońca. Prawdziwego, gorącego, piekącego słońca ... nareszcie :)

Było fantastycznie ...
jakąś godzinę przed wejściem do kajaka, wyszło słońce .. i tak już pozostało z nami przez cztery dni :)

Co do kajaka ... hm. Dostąpiwszy zaszczytu, posiadałam jedynkę, czyli takie cudeńko, tylko dla mnie .. wybrałam sobie model
combi. Malusi, sliczniusi i taki żółciusi .... ogólnie bardzo zwrotniusi i poza tym DO DUPUSI :(
Myślałam, że zwariuję ... nie wiem co ten kajak robił w kajakowej szkole ... ale na zajęciach z trzymania "prostego kursu", on palił fajkę, lub zabawiał się z kajakami innej płci. Ja mu na wprost .. ten w lewo ... ja mu na wprost .. ten w prawo.
Zaprzestanie wiosłowania na sekundę, oznaczało natychmiastowe zatrzymanie i stanięcie w poprzek rzeki :(
W akcie desperacji, Tż postanowił przywiązać mnie do siebie ... znaczy jeden kajak, do drugiego ... nie zgadniecie ... podczas gdy pojazd Tż-towy ślicznie mkną prościutko po Brdzie ... mój fikał z prawa na lewo ... i ni tylko byśmy się wywalili z tej pomocy .... aaaa nie polecam tego kajaka ...
A co do rzeki ... hm ... ogólnie piiiiiiiiiiękna ... ale powiedzmy sobie szczerze ... po przepłynięciu ok 66km. ... stwierdzam, że 60km to było jezioro .... jedno wielkie, stojące, rozlane jezioro i już.
Naprawdę nie dam się przekonać, ze jest inaczej :)
Ciekawostki poszczególnych dni:

Pierwszy dzień: czwartek 3-06 :)
Po załadowaniu wszelakiego dobra do kajaków .... oraz po uzyskaniu stanu gotowości bojowej ... zasiedliśmy do tradycyjnego posiłku spływowego (chleb, piwo, ogórek i kiełbaska).
Początkowy odcinek ... fantastyczny. Powalone drzewa, przesmyki, przeciski i inne ... Combiś śmigał jak szalony ... Na tamtym etapie, bezgranicznie kochałam mój kajak :) (potem zaczęło się już wieczne jezioro, a mnie trafiał szlag, z niemocy :(
Byłam wielce pomocna ... nawet pomogłam Tż-towi. Zaproponowałam zepchniecie go z brzegu ... coby sie nie upaprał na stopie :) I ogólnie niby ok, oprócz faktu zepchnięcia z letka z na bok ... przez co kajak nabrał wody, a kajakarz wylądował w nadbrzeżnych Brdziańskich odmętach po łydki ... a puki nie wstał to i po pas ... Jakoś taki niekoniecznie zadowolony był ... nie rozumiem ... liczą się chęci .. prawda:)
Dzień minął na rozmowach współspływnych z koleżanką A (Anitą), kolegom WA (Wojtkiem Anitowym), kolegom P (Piotrem) i jego synkiem Ż(Żuczkiem)
Kolegę P darzę szczerym podziwem i uznaniem. Kolega P, jest człowiekiem misji .... ma misje wychowania Ż ... i robi to po mistrzowsku. Słuchanie ich dyskusji było stałym punktem mojego dnia. Kolega P i Ż roztrząsali wiele tematów ... jednym z nich był podział drzew ze względu na ich łatwopalność, wielkość, występowanie .. i jak Ż wspomniał jeszcze na coś ... ale ja nie zrozumiałam tego słowa, więc tym bardziej nie umiem go powtórzyć.
Wieczorem oczywiście ognisko i tu, po chrust wyruszył kolega P, a wrócił
człowiek KRZAK :)
Obok zamieszkała na noc, ekipa Warszawska ... która, jak się dowiedziałam rano, została skarcona przez kolegę M(Maurycy), za zbyt głośny śpiew. A ważne by zaznaczyć, że śpiew, jakiego przy ognisku itp, nie słyszałam jeszcze nigdy, jak i repertuar. Szok w trampkach. Gdybym nie była tak zmęczona .. słuchałabym do rana .... do dziś mam w głowie ich wykonanie
Talkin bout a revolution - Tracy Chapman
ach

Drugi dzień: piątek 4-06 :)
zapowiedziano (mój Tż zapowiedział ... bo chyba nie zaznaczyła, że jest on na naszych wyprawach głównodowodząco-organizującym-bezwzględnym-szefem :)), że dzień minie nam pod hasłem
light. Uciszyło nas to wielce :)
W czasie postoju na niewielkiej plaży, dostrzegłszy "boisko", ekipa postanowiła zagrać w siatkówkę ... zapraszając także zapoznane tam osoby. Wyszło super ...
Ja postanowiłam porobić zdjęcia ... wyszło super .. tylko bateria padła ... bu

Wieczorem dopłynęliśmy do campingu ... i spotkaliśmy drużynę Warszawską :)
Kolega M, nie wiedzieć czemu, wiecznie się z nimi mijał ... co siadali z nami do ogniska, on znikał ... kiedy się pojawiał .. ich akurat nie było ... cóż .. no ciekawostka :)
A potem grał DJ Godzilla i zabawa trwała do 3rano ...

Trzeci dzień: sobota 5-06 :)
Rankiem wszyscy słabi .... rozegrali mecz siatkówki z Warszawiakami ... WYGRALIŚMY :)
Planowany na 10.30 wypływ, nastąpił o 12.30 ... :)
Mieliśmy przed sobą dystans 25km teoretycznej rzeki .... przeżyliśmy ... ale rzeka ,to to, to nie była :)
Widoki piękne ... natura na wyciągnięcie ręki
Na pewnym odcinku obserwowała nas
czapla szara ... bacznie, każdy kajak ... przelatywała z drzewa na drzewo .... niesamowite wrażenie :)


Czwarty dzień: niedziela 6-06 :)
Króciutki odcinek 6-7km ... i byliśmy w kajakowym domku.
Zjedliśmy pyszny obiadek i wróciliśmy do domu ....



a we wtorek wracają Grzdylek i Papudrazek :)
1 Response
  1. Mirelkaaa Says:

    Spływ, ale masz fajnie:)
    Jak ja byłam na spływie to złamali wiosło i musiałam oddać swoje, więc wiózł mnie"słodki ratownik" a ja się wygrzewałam na słoncu:D